Company Logo

Real time web analytics, Heat map tracking

Wybrane z Galerii

 

 

Najlepsze Strony Filmowe

Logowanie

Licznik odwiedzin

Dzisiaj 17

Wczoraj 49

W tygodniu 161

W miesiącu 277

Wszystkie 78794

 

Aneta Popiel-Machnicka: Warto walczyć. Widok z góry jest tego wart (wywiad)

 
 
Warto walczyć, nawet jeśli tylko "czasem" będziemy latać. A czasem połamiemy skrzydła. Widok z góry jest tego wart - mówi w wywiadzie dla Stopklatki Aneta Popiel-Machnicka, reżyserka filmu "Czasem śnię, że latam". Opowiadający o losach młodej, wybitnie utalentowanej tancerki film został nagrodzony za zdjęcia na Slamdance Film Festiwal w USA oraz za reżyserię na festiwalu Chengdu w Chinach.

Karolina Stankiewicz: Czy kiedykolwiek ta
ńczyłaś?

Aneta Popiel-MachnickaTak, jako dziecko. Chyba większość dziewczynek marzy o tym, by być baletnicą, a w zasadzie tancerką baletu. Nie powinno się mówić "baletnica", bo to jest takie pejoratywne. Tancerki tego nie lubią, przedrzeźniają się, że baletnice brzmią jak "latawice" (śmiech).

Najpierw był temat tańca, czy Weronika?

Jako dziecko, w przebieralni przed zajęciami, usłyszałam jak starsze dziewczyny opowiadają sobie historię o primabalerinie, która w dzień przed bardzo ważną premierą wyszła wyrzucić śmieci i niefortunnie poślizgnęła się na lodzie i skręciła nogę w kostce. Nikomu o tym nie powiedziała, zatańczyła tę premierę i to był ostatni występ w jej życiu – noga była nie do uratowania. To były inne czasy – jakieś 30 lat temu – i sposoby rehabilitacji były inne, być może teraz udałoby się ją z tego wyciągnąć. Na mnie, jako na takim małym dziecku, zrobiło to ogromne wrażenie, że ta tancerka pracowała ciężko wiele lat by wspiąć się na szczyt, a jedno takie fatalne wydarzenie, jedna głupia decyzja o nie wycofaniu się w odpowiednim momencie, zadecydowało o całym jej zawodowym życiu, przekreśliła karierę grubą kreską.  Ta historia gdzieś we mnie została i pierwsza etiuda, którą robiłam w szkole filmowej była też o tańcu. Podczas dokumentacji w szkole baletowej zetknęłam się wówczas z profesjonalnym baletem i surowość nauczycieli, ich bezwzględność wobec małych dzieci, poraziła mnie. Myślę, że ten temat dojrzewał we mnie przez kilka lat, aż do tego momentu, w którym postanowiłam zrobić "Czasem śnię, że latam". Oglądałam różne filmy o tańcu i żaden nie wydał mi się pokazywać prawdy o tym środowisku, ani ciężkiej pracy tancerzy. No, może z wyjątkiem "Pięciu kobiet w różnym wieku" Kieślowskiego. Dojrzewała myśl, że chyba czas przerobić to samemu. Zupełnie przypadkiem podczas egzaminów dyplomowych natknęłam się na Weronikę. Gdy zobaczyłam, jak tańczy "Czerwoną Giselle" – już wiedziałam, że to jest Ona – moja bohaterka. Nie znałam się wtedy na balecie tak, jak się znam teraz, nie wiedziałam czy Weronika ma wrodzone predyspozycje, warunki, ale intuicja podpowiedziała mi, że coś tu jest nie tak - że jest o wiele za wysoka, zazwyczaj tancerki baletu to są przecież kruszynki, 45 kilo żywej wagi. A ona – wyższa niż inne, smukła, jakby smutna, wyglądała na scenie jak królowa. Górowała ponad innymi. Był w tym jakiś dysonans, wyróżniała się, jej elegancja i piękno, z jakim zatańczyła, poruszyły mnie. Próbowałam ją namówić na udział w filmie – oczywiście nie zgodziła się. Jest szalenie skromną osobą, więc powiedziała, że nie. Kategorycznie. Tydzień później wygrała Złote Pointy – Ogólnopolski Konkurs Absolwentów Szkół Baletowych- konkurs, który laureatom otwiera drzwi do najlepszych zespołów. Utwierdziłam się w tym, że mój wybór był trafny. Porozmawiałam z jej nauczycielami i oni jej po prostu kazali wystąpić w tym filmie. Nie było dyskusji (śmiech).


Film sprawia wrażenie bardzo intymnego – sporo w tym zasługi zdjęć, ale podejrzewam, że wymagało to też sporo pracy z Weroniką. Jak się z nią pracowało?

Cudownie. Przez tyle lat, siłą rzeczy zaprzyjaźniliśmy, zwłaszcza w ostatnim okresie. Gdy Weronika napotykała jakiekolwiek problemy, to wszyscy martwiliśmy się razem z nią, choć dzięki wszystkim perypetiom film jest zapewne bardziej interesujący.

Zdjęcia trwały kilka lat – czy bardzo różni się efekt końcowy od tego, który sobie zamierzyłaś?

Specjalnie nic sobie nie zakładałam, pozwoliłam się nieść historii. Mieliśmy ten komfort, że nie było nad nami żadnego deadline'u, mogliśmy kręcić tak długo, jak była potrzeba, bo robiliśmy to za własne pieniądze. Dopiero w ostatnim etapie produkcji, kiedy zbliżała się premiera z pierwszą dużą rolą Weroniki stwierdziliśmy, iż mamy dość materiału i że było tak dużo zwrotów akcji, że można coś z tego ulepić i zakończyć film. Znaleźliśmy dofinansowanie - zainteresowała się TVP, PISF i pojechaliśmy na ostatnie zdjęcia. Nie spodziewaliśmy się tak dramatycznych wydarzeń jakie nastąpiły.

Twój film jest w dużej mierze o samotności. Czy wiedziałaś, że tak właśnie będzie, czy też może wynika to po prostu z charakteru Weroniki i jej sposobu życia?

Jeżeli od 10 roku życia mieszka się w bursie, to jest się bardzo samotnym i od początku bardzo dorosłym. Myślę, że nie jest to film tylko o samotności Weroniki, ale o każdym tancerzu, tancerce, o każdym artyście, który musi poświęcić pewne aspekty swojego życia, by móc tworzyć.

Mam wrażenie, że wchodzisz swoim filmem w polemikę z etosem młodości, kariery, talentu, który jest charakterystyczny dla naszej kultury.

Myślę, że talent to jest ogromny ciężar, który trzeba umieć nieść. Jeśli się nie umie, to można zrobić ogromną krzywdę – sobie i innym.


W swoim filmie pokazujesz taniec w nietypowy sposób – nie jest on lekki i zwiewny, nie jest też piękny w takim rozumieniu, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Widać tu ogromny wysiłek, słychać dźwięk tańczących, widać napięte mięśnie. Skąd taki pomysł?

Inspiracją jest życie, sala baletowa, specyficzny zapach kalafonii, którą tancerze smarują sobie pointy, zapach potu, kostiumów. Myślę, że w filmie pokazaliśmy po prostu kawałek prawdy o tym zawodzie.

Dlaczego wybrałaś narrację obserwacyjną?

Nie wyobrażam sobie dopowiadać słowami narratora o tym, co doskonale widać na ekranie. To nie jest film instruktażowy ani historyczny. Nie ma tu warstwy informacyjnej, którą musimy przekazać widzowi. To film o emocjach. W filmie nie za dobrze wychodzi mówienie o nich.

Do czego nawiązuje tytuł?

Do Ikara? Braci Wright? (śmiech) Może to zachęta do tego by jednak spełniać swoje marzenia? Wyuczenie się tej lekkości tańca, tego lotu który widzimy na scenie, wymaga ogromnej pracy. Warto walczyć, nawet jeśli tylko "czasem" będziemy latać. A czasem połamiemy skrzydła. Widok z góry jest tego wart.

Trochę kojarzy się to ze wschodnią filozofią, z kształtowaniem ducha poprzez ćwiczenie ciała.

Tak, moim zdaniem taniec jest pewną forma ascezy. Tancerze kojarzą mi się czasem z kapłanami. Oni poświęcają się bezgranicznie temu co robią, rezygnują z wielu przyjemności, poświęcają siebie, swoje zdrowie, życie prywatne. Niektórzy oczywiście zakładają rodziny, mają dzieci, ale jest to trudne dla wszystkich stron. Tancerze cały dzień spędzają w teatrze – od wczesnych godzin rannych do późnego wieczoru. Codziennie. Nie ma świąt i weekendów.


Jak twój film jest przyjmowany przez publiczność?

Zyskał wielu fanów w USA, zbierał tam fantastyczne recenzje prasowe, zrobił też ogromne wrażenie na odbiorach z Azji. Rozmowy z publicznością dały mi do myślenia, że Europejczycy mogą mieć z tym filmem problem, bo podkreślamy w nim pewien etos pracy, którego brakuje w naszej mentalności. Odbiorcy, którzy znają się na balecie, a także sami ludzie sceny - tancerze, muzycy, śpiewacy - są zachwyceni. Mówią często, że mają wrażenie, że obejrzeli film o sobie. Lepszego komplementu z ich strony chyba nie mogę usłyszeć. Ku mojemu zaskoczeniu film stał się swego rodzaju manifestem tancerzy, którzy nadal walczą o swoje prawa do wcześniejszych emerytur.

Jak się ma Weronika teraz?

Jest we wspaniałej formie, powróciła do pracy i cały czas tańczy w Operze Berlińskiej. Ostatnio zmieniła się tam dyrekcja. Cały zespół dostawał nowe angaże, Weronika również czekała na pierwszą rolę. Minęło kilka tygodni, a ona nie była obsadzana, niepokoiła się. Aż któregoś dnia wywieszono obsadę sztandarowego przedstawienia w tym sezonie i okazało się, że tańczy w nim główną rolę. Jest to największe wyróżnienie, jakie mogło ją spotkać. Cieszyliśmy się wszyscy jak dzieci.

Czy widziała film?

Widziała go po raz pierwszy na premierze – i nie chciała widzieć wcześniej. Na projekcji wzruszyła się, powiedziała, że to jest kawał prawdy o niej i że nigdy nie będzie żałowała, że weszliśmy tak głęboko w jej życie. A ja cieszę się, że wtedy, przed laty, zaufałam intuicji, gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy na sali baletowej. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszej bohaterki niż Wera.

 

[Rozmawiała Karolina Stankiewicz]



Powered by Joomla!®. Designed by: joomla 1.6 templates web hosting Valid XHTML and CSS.